poniedziałek, 12 maja 2014

ISTOTA "MIŁOSIERDZIA".



Żeby mówić o „miłosierdziu” warto sięgnąć do historii, a dokładnie do Średniowiecza, w którym to rycerz oprócz miecza, którym zdobywał „chwałę” na polach bitewnych, przy swoim boku zawsze miał nieduży sztylet, który nazwano „misericordia”, czyli miłosierdzie.
Ten sztylet służył rycerzowi do tego, aby w przypadku zadania ciężkiej rany przeciwnikowi, mógł „dobić” rywala, żeby się nie męczył. Oczywiście wynikało to z tego, że w tamtych czasach medycyna była na niższym poziomie i to powodowało olbrzymie cierpienie poszkodowanych, czy też chorych. Zauważyć warto w tym miejscu, że skutkiem „miłosierdzia” była śmierć. Jak dzisiaj pojmowane jest „miłosierdzie”? Otóż, religie odwołują się w tej kwestii do idei „sądu ostatecznego”, czyli de facto do zjawiska pośmiertnego, jednak w dobie coraz większych możliwości medycyny, religie zgodziły się na cierpienie ludzkie nawet wbrew opinii specjalistów. W tym miejscu zadaję sobie pytanie: jeżeli od samego początku religie uważają, że życie człowieka jest w rękach „boga”, to dlaczego w Średniowieczu rycerze mogli decydować o śmierci przeciwnika, a współcześni lekarze już nie mogą? Czyż nie widać od razu różnicy profesji pomiędzy rycerzem a lekarzem? Do czego więc służy religii pojęcie „miłosierdzia”? Otóż, uważam, że człowiek za wszelką cenę chce utrzymywać drugiego człowieka w niewoli mentalnej, by ten był mu posłuszny. A jeżeli nawet ta niewola okazuje się cierpieniem, to przecież zawsze można liczyć na „miłosierdzie”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz